Rób to, co kochasz!
Banał?
A
może jednak warto żyć tak, by nie móc się doczekać, kiedy
będzie kolejny dzień, bo przecież tyle ekstra rzeczy mam do
zrobienia?
Ucząc
się w szkole, a potem będąc na studiach, byłam przekonana, że
powinnam czerpać z nauki jak najwięcej, potem znaleźć pracę,
dobrze ją wykonywać, może awansować, a na pewno ciągle uczyć
się czegoś nowego. I tak plan zawodowy był wykonywany krok po
kroku. Studia - no ciekawe dość. Praca - pełna wyzwań, co jakiś
czas zmiana, bo trzeba się przecież rozwijać. Doświadczenie -
doceniane przez przełożonych i klientów.
Tylko
beztroski i szczęścia jakoś brak...
Każde
niedzielne popołudnie wskrzeszało myśl: „Jutro znów
poniedziałek… i kolejny tydzień pracy...”. Te niby ciekawe
zadania może i były angażujące i uczące nowych rzeczy, ale były
OBOWIĄZKAMI, koniecznymi na dodatek. Życie na zasadach:
1.
oby przetrwać do 16:00!
2.
oby przetrwać do piątku!
3.
oby przetrwać do urlopu!
I
tak do emerytury! Na którą i tak nie będziemy mogli liczyć, bo w
ciągu tych 30 lat system z pewnością gruchnie…
Więc-
tak przez całe życie?
No
przecież nie mam innego wyjścia…
Więc
trwałam w tym beznadziejnym przymusie, przekonując sama siebie
chyba najbardziej, że przecież jest dobrze. Mam dobrą pracę,
stałą, w miarę pewną. Co prawda stresującą i w pełnym pędzie,
ale czy gdzieś teraz jest inaczej? Wszyscy tak pracują i nie
narzekają.
W
głębi serca marzyłam, że kiedyś będę robić to, co kocham.
Czyli co? Rzeczy piękne… Drewno, włóczka, sznurek, filc.
Przedmioty niepowtarzalne i przede wszystkim idealnie skomponowane z
moimi wyobrażeniami na ich temat. No dobrze, ale jak z tego żyć?
Kto chciałby ode mnie kupować rzeczy, które zrobiłam ja i które
mi się podobają. Przecież innym wcale nie muszą. I takie
dywagacje doprowadzały mnie do punktu wyjścia, czyli martyrologii
zawodowej od 8:00 do 16:00, od poniedziałku do piątku.
I
pewnie żyłabym tak do, bliżej nieokreślonego, końca pracy
etatowej, gdyby nie zrządzenie losu. Choć myślę, że w tym
wszystkim te moje komplikacje zdrowotne mogę uznać za
opatrznościowy dar ;) Mimo wszystko mam jednak przez to
przeświadczenie, że to moje wypełnienie słów „Rób to, co
kochasz!”, jest trochę oszukane, bo po prostu nie mam innego
wyjścia, ale chyba i tak nie żałuję. A czy nie będę żałować
w przyszłości, to się dopiero okaże.
Stoję
więc przed wyzwaniem mojego życia - założeniem własnej
działalności. Sama sobie będę szefem, handlowcem, pracownikiem
fizycznym (i po to 2 języki i 5 lat studiów :D), logistykiem.
Ciśnie mi się do głowy jedna myśl: „Nigdy nie spodziewałam
się, że JA będę zakładać swoją firmę!” i kotłuje się tam
na wszystkie możliwe sposoby. Oczywiście konsekwencją jest cała
masa wątpliwości, strachu, przerażenia i obaw. Hmm - w sumie
cztery ostatnie słowa oznaczają praktycznie to samo, ale mój stres
przed przyszłością mojej firmy ma tak wiele twarzy, jak
wiele jest słów określających lęk!
Ale
istnieją trzy najważniejsze rzeczy, które dają mi nadzieję, że
ta droga jest najlepszą w tym momencie.
Pierwsza
to to, że już znalazły się osoby, którym podoba się to, co
robię (i nie jest to tylko mój mąż i moi rodzice :P) i które
chcą mieć te wyroby u siebie. Najmilsza jest chwila, kiedy wręczam
komuś zamówioną rzecz, a on otwiera szeroko oczy i ogląda każdy
szczegół, a potem przytula maskotkę/poduszkę/czapkę do siebie.
To, że mogę komuś sprawić przyjemność jest dla mnie największą
zapłatą :)
Drugą
sprawą jest fakt, że lubię pracować z ludźmi (coś jednak
zostało z mojego doświadczenia pracy z klientami) i będę mogła
samodzielnie układać swoją pracę, a na dodatek będę mogła
siedzieć z laptopem albo szydełkiem bądź też szlifierką kątową
na słoneczku w ogrodzie, a nie w szarym biurze.
No
i trzecie, ale na pewno nie najmniej ważne - kocham robić
własnoręcznie piękne przedmioty! Może sam proces tworzenia jest
czasem burzliwy, szczególnie jeśli coś nie od razu wychodzi po
mojej myśli, ale sprawia mi on niesamowitą radość. A jak to
odkryłam? Pewnego dnia, kiedy siedząc w domu przez moją chorobę,
od rana do wieczora szyłam jakiś zestaw poduszek, wpadło mi do
głowy takie przemyślenie: „Od jakiegoś czasu szyję i dziergam
od rana do nocy, a ciągle żyję w przeświadczeniu, że jestem na
wolnym!”.
I
o to właśnie w życiu chodzi! Wiem, że będę psioczyć na
papierologię, urzędy, firmy kurierskie, zmęczenie i pracę 24/7,
ale chcę spróbować, bo warto robić to, co się kocha.
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :) Zapraszam do lektury. Mam nadzieję niedługo powrócić z nowymi wpisami po kilku zawirowaniach życiowych :) Pozdrawiam serdecznie!
Usuń