Bestseller urzędowy
No
to klamka zapadła. A właściwie to zapadnie. W sumie to mam
nadzieję, że zapadanie :D Hmm - chyba nie najlepszy wstęp…?! W
każdym razie - wniosek o dofinansowanie działalności gospodarczej
napisany! W poniedziałek wyląduje na Dzienniku Podawczym w
urzędzie.
W skrócie: 37 stron o głównych założeniach mojej planowanej firmy, motywacjach, otoczeniu rynkowym, konkurencji, wyrobach, środkach własnych, planie zakupów i przewidywanej analizie finansowej. Do tego 20 stron załączników - oświadczenia, kserokopie dokumentów potwierdzających moje doświadczenie i wykształcenie. No i ponad 40 stron prezentujących moje dotychczasowe wyroby. Oto on - wniosek urzędowy o dofinansowanie planowanej działalności gospodarczej.
No
i teraz targają mną sprzeczne uczucia. Jeśli pochwalę się na
blogu, że startuję w konkursie i nie uda mi się uzyskać dotacji,
to będę musiała, z podwiniętym ogonem, o tym napisać… No ale
trudno. Ciągle mam nadzieję, że moje wypocone prawie 100 stron,
spotka się z pozytywną decyzją urzędników.
Pisanie wymordowało mnie ogromnie! Ale muszę przyznać, że nawet trzyma się to kupy (jak sikiratka ;P) - w każdym razie ja bym sobie uwierzyła, jeśli byłabym oceniającym ten wniosek ;P Tyle, że bycie urzędnikiem to stan umysłu, a mój chyba by się do tego nie nadał. No ale cóż, pozostaje wierzyć i czekać.
Dumna
jestem nieprzeciętnie ze swojego wniosku, ponieważ jeszcze 6 dni
temu, kiedy nieposkładane urywki odpowiedzi na dziesiątki pytań
były w totalnej rozsypce, umierałam ze strachu, że nijak nie
wyrobię się ze wszystkim do 11.06. (a jest to jedyny dzień, kiedy
wnioski będą przyjmowane), a tu proszę - sobota, a ja mam pięknie
wydrukowany, oprawiony i dopieszczony projekt na biurku. To się
normalnie nie zdarza ;) To taki pierwszy cud. Teraz mam nadzieję na
kolejny w postaci dofinansowania.
Pisząc
o planach marketingowych, badaniach rynku, konkurencji, wybierając
PKD (tyle ich w ustawie, że można osiwieć, zanim człowiek się
doczyta, co właściwie wytwarza… Oczywiście moja działalność
nie może być prosta i jednoznaczna, dokładnie jak jej
właścicielka, no i zakończyło się na 13 klasach!), decydując,
który sposób rozliczania podatku dochodowego wybrać i doczytując,
ile będę musiała płacić haraczu na ZUS – przeraziłam się
ogromem przepisów i ich zagmatwaniem! Nie dość, że amplituda
moich humorów i nastawienia do własnej firmy jest jak stąd na
Syberię, to na dodatek kiedy tylko trochę optymizmu zakradnie się
do mojego umysłu – to bum! Na ziemię prosimy z tych chmur!
Specjalnie
dla Was namiastka tego, co przeszłam (a właściwie to dopiero będę
przechodzić, jeśli wszystko pójdzie wg planu): Ulga na start –
nowe prawo dla przedsiębiorców. Cudownie – młody przedsiębiorca
może korzystać ze zwolnienia ze składek społecznych ZUS! Hurrra!
Może zdążę zacząć zarabiać cokolwiek, zanim będę musiała
płacić składki :D Yyyy, ale co? Jak to zdrowotną muszę płacić?
Ile? 319,94? Toż to tylko o 199 zł mniej niż cały „mały ZUS”…
No właśnie. Ułatwienia, o których trąbią nasi rządzący nie są
jednak tak kolorowe, jak ich pieśni chwały w tym temacie… Dalej w
klimacie ZUS-u – czy wiedzieliście, że składki emerytalne,
rentowe, chorobowe i wypadkowe można płacić minimum od najniższej
krajowej, ale zdrowotną to już nie? Składka zdrowotna, z której
nikt nie może być zwolniony (nawet, jeśli pracuje na 5 etatach, to
płaci ją DOKŁADNIE 5 RAZY!) musi być płacona minimum od średniej
krajowej… A oczywiście, jeśli potrzebujesz pilnie dostać się do
lekarza, to idziesz prywatnie… Bo przecież na NFZ dostałbyś się
w 2020 roku… Nasz kraj - taki piękny <3
Odkryłam
jeszcze lepsze kwiatki! Istnieją różne dofinansowania do
działalności, dotacje pochodzą głównie z UE, ale jest kilku
operatorów, którzy je rozdysponowują. Pojawiają się wtedy różne
dziwne warunki, które trzeba spełnić, aby w ogóle o taką dotację
móc się ubiegać. I tu całe pole do popisu w zakresie
dyskryminacji - ups! - „wyrównywania szans” chciałam napisać!
No i tak ja, mieszkając w Rzeszowie (kilka słów wyjaśnienia –
są dwie definicje tego miasta, zależne od punktu siedzenia: 1.
prowincja, Polska B, C nawet, tutaj nie ma co liczyć na zarobki
rodem z Krakowa, przecież tu życie prawie nic nie kosztuje, a na
Twoje miejsce pracy jest 168 chętnych; 2. stolica innowacji,
przecież Rzeszów niczym się nie różni od Warszawy, ba! Tu
powstaje tyle nowych firm, że to już niemal Dolina Krzemowa –
więc czemu chciałbyś mieć niższe plany sprzedażowe niż
oddziały WAW czy KTW?? - czujecie ten dysonans??) oczywiście mam
się świetnie, tabuny klientów walą do mojej, niezałożonej
jeszcze działalności, drzwiami i oknami. Rynek – marzenie. Więc
nie mogę starać się o dotację, bo przecież mam tak świetne
warunki, że nie wiedziałabym co z tymi dodatkowymi pieniędzmi
zrobić. A sąsiadka, mieszkająca 10 minut na nóżkach ode mnie,
bardziej za zachód, w gminie Świlcza – to ona ma dopiero ciężko!
Zero dostępnych miejsc pracy, zapyziała wiocha na końcu świata,
tam psy szczekają różnymi częściami ciała, a o internecie to
nawet tam nie słyszano, przecież tam to nie ma elektryczności
nawet, a co dopiero klienta…
Brzmi
absurdalnie? Oczywiście, ale czy to znaczy, że nie może być
realne w naszym kraju? Kto jeszcze wierzy, że rządzący chcą dla
nas jak najlepiej, powinien pójść na wizytę w jakimkolwiek
urzędzie ;) Moja opowieść przedstawia bowiem sytuację
dofinansowań na Podkarpaciu – mogą się o nie starać osoby
zagrożone wykluczeniem społecznym w wybranych gminach województwa,
w których żyje się, wg urzędników, źle. Czekałam więc wiele
miesięcy na jakąkolwiek szansę na dotację, tylko dlatego, że
mieszkam po złej stronie granicy miasta… Ale oto 10 dni temu
pojawiła się szansa na dofinansowanie dla 30 osób z Rzeszowa. No
to walczę – co prawda bez wsparcia pomostowego, no ale co zrobić,
jak się nie żyje w patologii, to nic się człowiekowi w tym kraju
nie należy :P
Wniosek
pisałam jakieś 11 dni i tak, jak się spodziewałam – kiedy
zaczęłam go czytać, doszłam do wniosku, że muszę przeredagować
całość, by jednak brzmiała, jak pisana cały czas przez tę samą
osobę :P Ku mojej rozpaczy fragmenty z dnia, w którym wydawało mi
się, że pisanie szło mi nieprzeciętnie dobrze, były najgorsze!
Mój mąż nie zostawił na mnie suchej nitki! Wyszydził mnie i nie
dość, że kazał mi wszystko zmienić ze stylu blogowo-luźnego na
nudno-poważny styl urzędowy, to jeszcze zabronił mi pozostawić w
nim jakiekolwiek wyrażenia typu „wtedy myśl na temat własnej
działalności zaczęła kiełkować w mojej głowie” czy „drugim
motywem, który postawił kropkę nad i, było pojawienie się
zapytań, o możliwość zakupu moich przedmiotów”. No i w ten
sposób powstał profesjonalny suchy tekst o pięknych (mam nadzieję)
rzeczach. Dobrze, że do wniosku mogłam chociaż załączyć zdjęcia
moich wyrobów, inaczej byłabym pewnie zupełnie niewiarygodna :P
Muszę
przyznać, że pisanie projektu pod dotację unijną było bardzo
oryginalnym doświadczeniem. Mogłam się poczuć, jak wielki
przedsiębiorca, starający się o 1 milion euro od inwestora ;) No
bo przecież niemożliwe się wydaje, by dla 20 tys. złotych musieć
wypełniać 17 (słownie: siedemnaście) załączników, mieć dwóch
poręczycieli, i musieć umotywować, czy aby ta myszka do laptopa,
to na pewno jest konieczny i niezbędny wydatek… Kiedy mój znajomy
zobaczył objętość mojego wniosku, zapytał tylko – czy to aby
na pewno jest wniosek, czy nie przypadkiem już książka ;) Zwał,
jak zwał, chociaż może napisałam właśnie mój pierwszy
bestseller za 20 tys. zł?
Komentarze
Prześlij komentarz