Podróż sentymentalna
„Kraków
jeszcze nigdy tak jak dziś
Nie
miał w sobie takiej siły i
Może
to ten deszcz
Może
przez tę mgłę
Ale
w każdej twarzy ciągle
Widzę
Cię”
cyt.
„Kraków” Marek Grechuta, Myslovitz
źródło:
www.groove.pl
Kraków
– miasto piękne, królewskie, urokliwe i przede wszystkim –
pełne wspomnień. Można go równocześnie kochać i nienawidzić.
Kochać – bo Stare Miasto, Kazimierz, Wisła, Wawel, kawiarnie,
ogródki, Sukiennice, Planty <3 Bo studia, nowe przyjaźnie,
Miłość na całe życie <3 A nienawidzić? Bo ceny zakupu
mieszkań, ceny wynajmu, grzyb w kamienicach, wieczne korki, życie w
ciągłym biegu, mało przestrzeni na osiedlach mieszkalnych, ciągle
rozprzestrzeniająca się strefa płatnego parkowania, smog ;)
Przeżyłam
w Krakowie 9 wspaniałych lat mojego życia – kawał czasu, mnóstwo
zmian i decyzji na przyszłość. Nie jestem w stanie nie kochać
Krakowa i zawsze wracam do niego z sentymentem! Pod warunkiem, że
wracam na kilka dni. A to dokładnie z powodów wymienionych powyżej.
Nie zamieniłabym swojego mieszkanka z małym ogródeczkiem na
obrzeżach Rzeszowa, na 25-metrową kawalerkę na Ruczaju, na którym,
gdzie nie spojrzysz – samochody i okna sąsiada. Myślę, że mój
Kocur też podpisuje się pod tym wszystkimi 18 pazurami! Zawsze
jednak miasto to pozostanie w moim sercu i będę je odwiedzać z
największą przyjemnością!
Kraków
i bliscy mi ludzie, którzy tam pozostali, zawsze będą dodawać mi
nowej energii do codziennych działań. Ponieważ jestem mistrzem w
zawieraniu znajomości i przyjaźni w dziwnych okolicznościach i
miejscach – również Kraków obfituje w osoby, które miały
niemały wpływ na moje życie. Nie chcę tu wymieniać, komu i za co
dziękuję (w końcu Oscar doesn’t go to Małgorzata), chcę tylko
powiedzieć, że warto doceniać to, co nas w życiu spotyka i
wyrazić zdumienie, jak niespodziewane są czasem koleje losu i
relacji międzyludzkich :)
A
przykład? Bardzo proszę! Słowem wstępu - muszę uprzedzić, że
wszystkie moje życiowe przypadki najlepiej opisują słowa mojego
Męża „Ty to jednak Świr jesteś!”.
Tak
więc, czy ktoś „normalny” zaprzyjaźnia się z przypadkowo
napotkanym lekarzem i jeździ do niego na wizyty
„kontrolno-towarzyskie”, podczas których zza drzwi gabinetu
słychać salwy śmiechu? Ja wiem (i część z Was też), że
historia moich chorób może budzić zdumienie porównywalne do
oglądania jakiegoś nietypowego zachowania małpeczek w zoo, ale to
chyba nie tłumaczy sms-ów z własnym lekarzem w tonie:
„-
Ups! Pani Doktor! Przez pomyłkę zażyłam dziś dwie tabletki leku,
zamiast jednej!!! Przeżyję??
-
Niestety tak!”
Ja
jednak nie zamieniłabym takiej relacji z „moją Panią Doktor”
na żadną inną! I kocham tę moją „nienormalność”, która
pozwala mi na spotykanie tak magicznych ludzi!
Inny
przykład? Mój Klient z pierwszej poważnej pracy w dużej firmie
logistycznej (samej firmy chyba nie chcę wspominać, więc temat
urywam!). Osoba niesamowita! A ponieważ nieco „publiczna” - to
wspomnę tu otwarcie o cudownym Wine Barze Stoccagio, który prowadzi
ze swoją Martą i swoją nieograniczoną charyzmą na Krupniczej w
Krakowie ;) Szymon jest dla mnie mistrzem marketingu, mistrzem
sprzedaży, mistrzem budowania relacji z klientem. No i mistrzem w
temacie wina!
Ponieważ
temat wpisu jest tak luźny, jak luźny być NIE powinien na blogu,
który miał być firmowym – to muszę choć trochę nawiązać do
mojej działalności gospodarczej :P Tłumaczę więc – Szymon
został moim Klientem, kiedy to on rozpoczynał własne przygotowania
do otwarcia w Krakowie sklepu z winami. Pomagałam mu w sposób, w
jaki pomagałam wszystkim moim klientom – czyli starałam się
naprawiać to, co psuło się na kolejnych etapach procesu
logistycznego. A że w transporcie psuje się coś ciągle, to ręce
miałam pełne roboty. Może to zabrzmi patetycznie (może? Co ja
mówię! Na pewno zabrzmi!), ale to współpraca z nim pozwoliła mi
uwierzyć, że są na świecie osoby, które docenią moją pracę,
moje umiejętności i mój talent! Wiedziałam, że swoje zadania
wykonuję dobrze, ale chyba nie widziałam w tym nic nadzwyczajnego.
Ja jestem trochę takim tyranem - i w zakresie obsługi klienta mam
bardzo wysokie wymagania od obsługujących, stąd też sama się do
swoich wymagań stosowałam. Pewnie też dlatego tak ujął mnie
sposób prowadzenia Wine Baru przez Szymona. Tam przychodzi się jak
do Przyjaciela - na pogawędkę przy dobrym winie, w przytulnym
miejscu. Każdy może poczuć się wyjątkowo, bo z każdym
porozmawia Właściciel. Opowie, doradzi, co Ci posmakuje i na
dodatek - trafi! Masz nietypową potrzebę? Żaden problem, jeśli
może to zrobić, zrobi to - tak po prostu – bo czemu by nie
zanieść kartonu win sąsiadce cztery kamienice dalej, skoro i tak
wiedzie tamtędy droga do domu?
Właśnie
takim „sprzedawcą” ja też chcę być! Klient to mój
Sprzymierzeniec, mój Przyjaciel i chcę by był zadowolony z tego,
co ode mnie otrzyma. Nie rozumiem, dlaczego Klienci czasem są
traktowani jak „zło konieczne”?! Sprzedawco – przecież bez
Klienta jesteś Nikim!
Komentarze
Prześlij komentarz