Pulp Fiction - czyli Misz Masz Grudniowy




Godzina 23:30, siedzę sobie w pokoju hotelowym w Łodzi, spokojnie przewijam rozpadnięty motek włóczki (w Łodzi - albowiem Mój Mąż tu szkoli, a ja ze swoim ekwipunkiem roboczym postanowiłam mu towarzyszyć ;)), myśląc generalnie (jednym torem umysłu, oczywiście) o pójściu spać. Jednak niepostrzeżenie inne obszary mojego mózgu (te nie uczestniczące w koordynowaniu rąk...) zajęły drugi tor myśli, z każdą chwilą coraz bardziej wymuszając na mnie, by jednak powstał ten tekst akurat TERAZ! „No przecież do rana zapomnisz, o czym chciałaś napisać!”. Tak, tak – mój umysł to podstępny drań! Wie jak mnie podejść…

No więc piszę w czwartek, o późnej godzinie, kiedy każdy „normalny” osobnik powinien już spać. Chyba nijak się to ma do wytycznych marketingowych na temat optymalnego momentu umieszczania treści w social media’ch :P No ale trudno… Przeczytacie, jak znajdziecie chwilę (nie mówiąc już o ochocie :P).

Po moim przedostatnim wpisie, wyrażającym lekką frustrację, otrzymałam od Was wiele różnych komunikatów. Bardzo, bardzo za nie dziękuję! Cieszą mnie one niesamowicie, bo świadczą o tym, że duża część z Was jednak czyta to, co tu sobie skromnie skrobię ;)

Otrzymuję wiele porad, czy cennych, to się okaże dopiero w przyszłości, bo eksperyment trwa i na jego wiarygodne wyniki będę musiała jeszcze poczekać. Choć muszę przyznać, że nie ze wszystkim się zgadzam. Oczywiście nie chodzi o to, że z każdą opinią, która nie jest po mojej myśli się nie zgadzam (choć generalnie często należę do osób, które - jak to pisała kiedyś Pani Bukowa – znoszą krytykę… tylko źle), bo wiele konstruktywnych uwag bardzo mi pomogło w ulepszeniu różnych aspektów. Jest jednak jedna kwestia, z którą się nigdy nie zgodzę.

Kwestia zbyt wysokich cen.

Słyszę z różnych stron głosy, że ceny są wysokie, za wysokie. Że tu i tu można kupić taniej. I kiedy słyszę, że to tańsze miejsce, to jakaś sieciówka - dostaję białej gorączki i naprawdę muszę liczyć do tysiąca, żeby się choć odrobinę uspokoić.

Wiem, że temat cen rękodzieła jest tematem drażliwym. Długo myślałam, czy go w ogóle poruszać.

Wiele osób, które znam, a które również zajmują się różnymi odłamami twórczości, narzeka, frustruje się i załamuje w tym temacie. Ja nie chcę Wam narzekać, jak jest mi źle, że nikt nie rozumie wartości rękodzieła i w ogóle to usiądę i będę płakać. Chcę tylko powiedzieć, jak to wygląda od wewnątrz.

Więc - Małgorzata mówi, jak jest. A jest tak, że aby rękodzielnik był w stanie przedstawić za swoją pracę cenę na poziomie „sklepowym” (tak to nazwę umownie), musiałby generalnie pracować za darmo (mówię tu o tzw. roboczogodzinach – stawka 0 zł/h), a chcąc (jak ja) wykonywać rzeczy z dobrych materiałów (mówię tu głównie o dobrych materiałach na rzeczy, które nosimy przy ciele, czy materiałach na przedmioty dla dzieci) – do kosztów dokładać „z własnej kieszeni”.

Przykład:

Wysokiej jakości wełna, pozyskana z dobrych i humanitarnych hodowli, której - na ten przykład na kardigan - potrzeba ok. 700 g, kosztuje ok. 200-400 zł (pomijam składy typu kaszmir, czy jedwab, bo tu cena byłaby kilkukrotnie wyższa, pomijam też poliamid, czy akryl najniższej jakości – bo ten można by kupić za ok. 80 zł). Już sama ta kwota przewyższa niektóre ceny swetrów ze znanych sieciówek. Nie będę się zagłębiać w szczegóły, typu jakość, oryginalność, niepowtarzalność, wykonanie ręczne, a nie maszynowe i inne tego typu banały.

Zatem pierwszy wniosek – chcąc sprzedać taki ręcznie wykonany kardigan w cenie sklepowej, nie otrzymamy nawet równowartości materiałów. Dodatkowo później sweter trzeba jeszcze wydziergać, a trwa to mniej więcej jakieś 4 dni, po ok. 10 godzin dziennie. Oczywiście za darmo, bo w cenie nie ma już „miejsca”, na dorzucenie czegokolwiek.

Spotkałam się też z radami, by obliczać ceny na zasadzie narzutu, powiedzmy 30% kosztów materiału. Pozostańmy przy przykładzie kardiganu. Koszty – weźmy z dolnej półki, 200 zł. Czyli cena końcowa wg takiej teorii powinna wynieść 260 zł. 60 zł to mój zarobek. Tyle, że ja jestem „producentem”, a nie „handlarzem”. Kupiłam włóczkę za 200 zł, ale za 260 nie sprzedaję włóczki… Tylko sweter… To jest właśnie subtelna różnica. Chcąc liczyć koszty wydziergania takiego kardiganu, do ceny materiałów powinna zostać dodana cena pracy.

Licząc zarobek na poziomie 60 zł za taki sweter, a czas poświęcony na jego wykonanie to 40 godzin – ile wyniosłaby stawka godzinowa? Dokładnie 1,50 zł. A jaka jest najniższa stawka godzinowa w naszym kraju? 13,70 zł. Na której wysokość oczywiście wszyscy narzekają, bo jak żyć Panie Premierze…? Nie chcę się tu wdawać jeszcze w dodatkowe kwestie socjalu i innych świadczeń wypłacanych za brak jakiejkolwiek pracy, bo wpis przerodziłby się w epopeję i w takim temacie na pewno nie utrzymałabym swoich nerwów na wodzy :P

Chciałam Wam tylko przedstawić krótkie wyliczenia, by uzmysłowić, jak powinna funkcjonować wycena pracy ręcznej. Nie zmuszę jednak nikogo do chęci zapłacenia za wyroby handmade takiej stawki. Wniosek jest więc prosty i jedyny słuszny. Jeśli nie znajdę osób, które docenią umiejętności, trud, artyzm i czas, to NIE obniżę cen. Po prostu zamknę działalność.

PS. Wpis miał w sumie tylko napomknąć o problemie cen, a skupić się na przygotowaniach do pierwszego kiermaszu, a tu proszę – wyszedł elaborat ekonomiczny… To chyba ta późna pora tak mnie omamiła!
Przekazuję więc tylko: Pierwszy Kiermasz w historii Unikatów Małgorzaty – w prezencie na własne urodziny Właścicielki :D – 2 grudnia, Sandomierz! Trzymajcie kciuki, bo to będzie pójście na żywioł i rzut na głęboką wodę (a w zasadzie głęboki lód, patrząc na termometr za oknem :P)!

Komentarze

Popularne posty