(BEZ)CENNE DOŚWIADCZENIA




Dopiero przy końcu roboty można poznać, od czego trzeba było zacząć”
Blaise Pascal, źródłó: www.wielkieslowa.pl


Za tekst o kiermaszach zabierałam się stanowczo za długo! Ostatnie dni obfitowały w ogrom zadań do wykonania. I nie mówię tu tylko o firmie, bo przecież Święta za pasem i nijak nie dało się uniknąć przygotowań do nich. Niestety i ja, i mój mąż mieliśmy równie duży natłok zadań, więc nie dało się zrzucić obowiązków na drugą stronę :P

Ale teraz właśnie usiadłam obok choinki, w fotelu moich marzeń, okryta czerwonym kocykiem, z laptopem na kolanach. I właśnie oto nastała chwila, by spisać wszystko to, co zdążyło się już nieco ułożyć w mojej głowie.

Tak sobie teraz myślę, iż dobrze się stało, że nie pisałam na bieżąco o swoich doświadczeniach kiermaszowych, albowiem emocje, towarzyszące mi od 02.12. były tak chaotyczne i skrajne, że wyszłabym na niezrównoważoną psychicznie, jeśli zaczęłabym o nich pisać (no dobra – jeszcze bardziej niezrównoważoną niż jestem!) :P

Ale zacznijmy od początku.

Kiermasz Mikołajkowy w Sandomierzu okazał się (prawie) totalną klapą. Prawie, ponieważ jedną Klientkę, naprawdę zainteresowaną rękodziełem, kochającą len, w czeluściach ludzi spragnionych darmowej waty cukrowej, odnalazłam.

Jedna sprzedana rzecz – to niezaprzeczalnie marny wynik, który może dobić. I dokładnie takie odczucia we mnie wezbrały w Sandomierzu.

Ale jest tu parę „ale” :P
Już przechodzę do opisania kontekstu, który był tu kluczowy.

Pomimo tego, że Urząd Miasta zarzekał się, że kiermasz będzie wyłącznie rękodzielniczy, to na miejscu okazało się coś skrajnie innego. Stragany z darmowym popcornem, wspomnianą już watą cukrową, grzańcem, grającymi i świecącymi czapkami św. Mikołaja, chińskimi serwetkami z grafiką rodem z lat 90-tych spowodowały, że na moje policzki wyszły czerwone rumieńce, a do oczu napłynęły łzy rozpaczy... To, co zwaliło mnie z nóg doszczętnie – to stoisko z kołem, którym można było zakręcić za 5 zł i wygrać cudowny kubek (ja bym takiego nie chciała nawet, jakby mi ktoś dopłacał…) albo chińską koszulkę (pamiętajmy, że skoro „los” kosztował 5 zł, to cena tej koszulki musiała być odpowiednio niższa, by całość przedsięwzięcia się opłacała…). I oczywiście dokładnie przy tym stoisku przez cały czas kłębiły się największe tłumy.

Podsumowując – na Mikołajkowym Kiermaszu Rękodzieła w Sandomierzu były 3 (słownie trzy) stoiska z prawdziwym rękodziełem…

I tu bilans mojej sprzedaży nie wychodzi już najgorzej, albowiem na przykład moja sąsiadka, która szyła ręcznie poduszki z lawendą i gryką – nie sprzedała nic…

Można by pomyśleć, że nie warto było jechać. Ja jednak uważam, że warto! No bo jak człowiek lepiej przekona się o czymś, jeśli nie na własnej skórze? Gdybym nie pojechała do Sandomierza, zderzenie z rzeczywistością nastąpiłoby w Starym Sączu. Choć Stary Sącz to zupełnie inna bajka, bo tu sprzedałam kilka rzeczy więcej, ale to zasługa moich znajomych i rodziny :P Mam tylko nadzieję, że kupili, bo podobały im się moje rzeczy, a nie z litości :P

Doświadczenia te jednak traktuję jako bezcenne, ponieważ już wiem, że takie kiermasze to nie miejsce dla rękodzieła! Teraz wydaje mi się to wszystko logiczne, ale oczywiście najlepiej człowiek uczy się na własnych błędach, więc doświadczalnie musiałam się o tym przekonać ;)

Nie oznacza to jednak, że całkowicie rezygnuję z kiermaszów! Po prostu już teraz wiem, co można wypróbować w następnej kolejności, by sprawdzić, czy inne podejście przyniesie oczekiwany rezultat.

Plan jest więc taki – w najbliższym czasie robię burzę mózgu (własnego), gdzie i z czym pojechać, by trafić w grupę potencjalnych klientów. Bo dokładnie to jest tu kluczowe.

Nie wiem, jak można było nie pomyśleć, że ludzie na jarmarki świątecznie NIE chodzą w poszukiwaniu spektakularnej, ręcznie robionej z naturalnej wełny chusty, za którą nieważne ile zapłacą, bo przecież dokładnie takiej szukali :P Niekoniecznie też zakupią oryginalne i niecodzienne maskotki z recyklingu, no bo przecież prezenty trzeba mieć dla tylu osób, że najlepiej jak najtańsze. Nie szukają też ręcznie robionych czapek, bo po drogie rzeczy to generalnie chodzi się do galerii handlowej. No i też nie chodzą na jarmarki po ręcznie robione ozdoby bożonarodzeniowe, kiedy w Biedronce i Lidlu można kupić cały zestaw za 9,99…

Wisienką na torcie był pan, który po przyjrzeniu się jednej mojej czapce, szepnął do żony „Jezuu, to jest ręcznie robione z wełny! Chodźmy stąd, bo tu drogo będzie!”

Nie ten asortyment, nie to miejsce, nie ci klienci!

Dlatego, mając takie doświadczenie, nie poddaję się! Walczę dalej i szukam Was - Miłośników Rękodzieła i Jakości - w miejscach, gdzie jest szansa Was odnaleźć!

Komentarze

Popularne posty