Wszystko zrobiłam źle!
Blog
to super odskocznia od codziennej pracy, wyzwań, zadań, biegu, ale
nawet do korzystania z niej trzeba się motywować. Nieraz
zdarza się, że tyle chciałabym napisać, ale najpierw MUSZĘ
tysiąc różnych rzeczy i orientuję się po 5 dniach, że oto
nadal nic nie napisałam! Szkoda, bo czasem temat to taka ulotna
chwila. Coś mnie zaskoczy, zainspiruje, sfrustruje, a chwilę
potem odchodzi gdzieś w niepamięć. Niektóre treści
przepadają więc bezpowrotnie.
Ale
temat na dziś, to jeden z tak zwanych tematów „grubych”!
Tym razem tytuł nie jest w żaden sposób przewrotny, bowiem
wprost opisuje moją aktualną sytuację.
Kiedyś
sobie obiecałam, że na blogu to tylko pozytywy! No bo jak to tak -
pokazywać innym, że coś jest trudne, że nie wychodzi i że
coś zrobiło się źle?! No niedopuszczalne!
Ale
potem w swoich działaniach u podstaw, nastawionych na
ratowanie mojej marki, która praktycznie jeszcze nie istniała,
trafiłam na jednej z facebookowych grup o biznesie
rękodzielniczym, na pewną bardzo pozytywną instytucję. Mowa tu
o Kobiecej Foto Szkole.
Dominika
Dzikowska, która prowadzi KFS już teraz w większej asyście,
oprócz tego, że jest super-fotografem i świetnie uczy robić
zdjęcia (nawet tak zielone dziewczyny, jak ja) to do tego jest
bardzo prawdziwą i szczerą osobą! To jej postawa pokazała
mi, że pomimo tego, jak idealnie przedstawione są światy
instagramowe, to te rzeczywiste - nigdy takie nie są! I można
to czasem pokazać innym, bez wstydu! Co prawda to akurat totalnie
żadna nowość, że czasem coś nie wychodzi tak od razu. Faktem
jest jednak, że nikt się tym nie „chwali” w social
mediach.
I tak
oto dojrzewał we mnie dzisiejszy tekst. Ale nie nie – nie chodzi tu
tylko o narzekanie! Chodzi o takie motywujące spojrzenie
prawdzie w oczy! O krytykę siebie, ale taką, która rodzi
kreatywne następstwa i motywuje do zmiany działań na inne–
bardziej skuteczne niż te poprzednie.
Niedawno
minął rok od założenia mojej firmy. Choć rok to ogrom czasu, ja
czuję się w tym momencie jeszcze większym amatorem niż rok
temu! Dlaczego? Bo chyba każdy z nas, w każdym działaniu
z osobna, musi samodzielnie odkryć, że im więcej wie, tym
okazuje się, że wie mniej. Gorzej, odkrywa wtedy, że na samym
początku tak naprawdę był godnym pożałowania Żółtodziobem,
który nawet sobie nie zdawał sprawy z ogromu swojej niewiedzy
:P
Teraz
po roku walki, biegania na oślep w różnych kierunkach,
działań (raczej mniej skoordynowanych niż bardziej) widzę, że…
WSZYSTKO ZROBIŁAM ŹLE!
Źle
rozegrałam sprawę z dofinansowaniem (choć tu akurat były
takie warunki formalne. Nie mogłam zrobić zakupów później. Nie
mogłam najpierw rozpocząć prób sprzedaży, a potem dopiero
walczyć o dotację. Nie mogłam sprawdzić realnie rynku, na
zasadzie prób i błędów, bo o dofinansowanie do
działalności może starać się tylko osoba, która nie prowadziła
wcześniej działalności, na którą o dotację się stara.).
Teraz zrobiłabym zupełnie inne zakupy i zupełnie inaczej
rozplanowałabym wydatki. Przede wszystkim cokolwiek przeznaczyłabym
na naukę.
Na
początek z pewnością chciałabym poświęcić część
funduszy na naukę księgowości. To temat, który do dziś nieraz
spędza mi sen z powiek. O ile jeszcze krajowe działania
mam w miarę opanowane, tak prowizja z portalu
zagranicznego, od której muszę w Polsce odprowadzać podatek
VAT, jak od importu usług, wyliczać różnice kursowe i robić
jeszcze inne, równie egzotycznie brzmiące rzeczy, to naprawdę
jakaś gehenna…
Chciałabym
również na początku nauczyć się, przynajmniej w teorii, jak
tworzy się markę. Tak, markę. Teraz rękodzielnik nie sprzedaje
już czegoś, co nazywa: „a takie tam zrobiłam”. Rynek
rękodzieła jest tak wypełniony i przy okazji nieco zepsuty,
że naprawdę ciężko się w nim wybić. Trzeba tu więc
działać, jak w każdej innej dziedzinie produkcji. Najpierw
konieczne jest więc wykreowanie marki i odnalezienie odbiorców
idealnych, którzy dokładnie tego produktu będą potrzebowali. Nie
pomaga niestety duża ilość osób, które np. chwalą się, że
chustę robiły na szydełku 30 godzin, równocześnie wystawiając
ją za 120 zł. Z czego 70 zł kosztują materiały.
To,
co dla mnie było i ciągle jeszcze jest czarną magią - to
media społecznościowe. Rok temu stwierdziłam, że jakoś to
będzie. Ale teraz już widzę, że Facebook czy Instagram, których
używa się „biznesowo”, to zwyczajne kanały marketingowe, które
wymagają wiedzy z tej dziedziny. A ja takowej nie miałam
ani w odrobinie.
No
i temat najtrudniejszy, który ciąży mi niczym kamień u szyi
topielcowi, to fotografowanie! Zero pojęcia o czymkolwiek,
począwszy od obsługi aparatu, przez kompozycję, po obróbkę zdjęć
i specyfikę zdjęć produktowych. Tysiące prób, setki
frustracji, miliony różnych stylizacji i miejsc, gdzie te
zdjęcia mogłyby wyjść choć odrobinę akceptowalne! Wynik? Kosz!
Długo dojrzewałam do próby fotografowania na manualu, ale kiedy
z pomocą wskazówek z Kobiecej Foto Szkoły w końcu
się na to odważyłam, zdjęcia zaczęły wychodzić choć trochę
takie, jak widziało to, moje oko :P Dużo pracy jeszcze przede mną,
ale cieszę się, że jakiekolwiek pozytywne zmiany w moich
fotografiach już nastąpiły.
Pytacie
mnie czasem, jak mi idzie - jak tam jest po tym roku. Zwykłe pytanie,
a potrafi wywołać u mnie bardzo skrajne reakcje. Bo kiedy
jest czas, że byłam na super kiermaszu, kilka rzeczy tam sprzedałam
i zebrałam trochę nowych zamówień – tryskam radością
i entuzjazmem. Ale kiedy trafiacie na miesiąc, że mój
przychód przez 30 dni wyniósł 50 zł, to chce mi się płakać,
wyć i najlepiej to jeszcze zapaść pod ziemię, byle tylko nie
musieć odpowiadać na to pytanie. Jasne, że tłumaczę sobie, że
takie fluktuacje to normalna sprawa, szczególnie na początkach
działalności, ale nie zmienia to faktu, że podchodzę do nich
bardzo emocjonalnie.
Ten
rok działań przynosił raz lepsze, raz gorsze chwile, ale
z pewnością można o nim powiedzieć, że był bardzo
owocny! Czemu owocny? Bo odkryłam, że wszystko zrobiłam źle!
A skoro tak, to teraz mogę to zrobić już tylko lepiej!
Komentarze
Prześlij komentarz